niedziela, 30 października 2011

W wolnej chwili

W wolnej chwili lubię sobie poczytać. Kiedyś pochłaniałam książki tonami, teraz mam niestety mniej czasu, ale staram się regularnie coś skonsumować :). Mimo, że nie jest to już tak dużo jak kiedyś to i tak zawyżam średnią statystyczną :). Czytam praktycznie wszystko.

Jakiś czas temu (jakieś 3 lata chyba) kolega z pracy pokazał mi książki Jacka Piekary o inkwizytorze Mordimerze :) i wpadłam jak śliwka w kompot. Dziś mam praktycznie wszystkie na swojej półce (brakuje mi tylko jednej, poza tymi jeszcze nie napisanymi).
 Bardzo lubię ten cykl. Jest to historia alternatywnej rzeczywistości gdzie Jezus Chrystus zszedł z krzyża :) aby pokarać swoich oprawców.
Nie chciałabym pisać za dużo bo mam tendencję do odkrywania zbyt wielu faktów. 
Główny bohater to, jak już wspomniałam, Inkwizytor. Nie jest to jednak zwykły inkwizytor. Ma pewien dar do wychodzenia z siebie (kto czytał ten wie), posiada swojego Anioła Stróża (jednak nie jest to taki anioł jakbyśmy sobie wyobrażali), jest cholernie inteligentny i przebiegły, ma niesamowicie wyczulony zmysł powonienia i potrafi zadbać o potrzeby kobiet, a sporo się ich przewija w jego życiu :).
Podczas wielu przygód towarzyszą mu Kostuch (podobno tylko trochę ładniejszy od diabła) i Bliźniacy (nekrofile).
Dla niektórych język jakim operuje autor może być zbyt wulgarny i prostacki (słyszałam takie opinie), ale moim zdaniem inny nie mógłby być (jakoś nie wyobrażam sobie w takiej książce słów rodem z tomiku poezji). Sporo w niej specyficznego humoru, brutalnych opisów tortur (w końcu to inkwizytor) i seksu. Kto lubi takie klimaty na pewno nie będzie zawiedziony, moim zdaniem jest to jedna z lepszych pozycji na naszym rodzimym rynku wydawniczym. 

moja kolekcja

środa, 26 października 2011

Coś o sobie

czyli zostałam otagowana :)  
Tag przywędrował do mnie od Violl za co bardzo dziękuję :)

Nie przedłużając zaczynam :)

Zasady:
- napisz, kto przyznał Ci nagrodę
- napisz siedem przypadkowych faktów o sobie
- nominuj 15 blogerek (liczba przesadzona więc ograniczyłam się do 5 blogów)

Fakt nr 1
Można by na mnie wołać zielony kapturek :) Uwielbiam zielony kolor - od zgniłego, przez oliwkę po soczystą zieleń młodej trawy. Najwięcej rzeczy w mojej szafie ma własnie ten kolor. Z niecierpliwością czekam na HP Ulis od Ewy Michalak :)

Fakt nr 2
Chociaż mentalnie chyba najbliżej mi do kultury anglosaskiej to kulinarnie najbliższa memu sercu jest kuchnia włoska. Oliwki, sery, pomidory, bazylia, makaron, krewetki i wino. Mogłabym tonami :) 

Fakt nr 3
Z deserów najbardziej kocham lody i sorbety cytrynowe. Powiem krótko - GRYCAN RULEZ :)

Fakt nr 4
W szkole średniej byłam Cheerladerką. 

Fakt nr 5
Kawa mogłaby dla mnie nie istnieć - za to czerwona herbata to mój nałóg. 

Fakt nr 6
Nigdy nie bałam się dentysty ani pobierania krwi. Nawet lubię to lekkie osłabienie po oddaniu krwi. Wiem jestem dziwna.

Fakt nr 7
Mam manię kolczykową - moja kolekcja sięga już ok. 60 par i ciągle sie powiększa bo "takich jeszcze nie mam" ;p 

Taguję moją ukochaną Kamilkę klik
Renię klik
Brunetkę klik 
Asię klik 
Kingę klik 

wtorek, 25 października 2011

ORIGINS VitaZing i GinZing

Powiedzcie co jest ze mną nie tak, że prawie wszystkie moje kosmetyczne chcice muszę realizować za granicą? Pal licho jak to po sąsiedzku np. w Niemczech, ale z zakupami zza wielkiej kałuży to już trochę większy kłopot. A ponieważ nikt nie lubi kłopotów to staram się wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. I tak też było tym razem.
Znajoma mojej siostry jechała do USA w odwiedziny, więc poprosiłam o zrobienie zakupów. Wyposażyłam w dolary i instruktaż co i gdzie ma dla mnie nabyć, i uzbroiłam się w cierpliwość. Kto mnie zna wie, że cierpliwość to nie jest moja mocna strona. Nie mniej jednak zostałam wynagrodzona i oto moje cuda :)

Zapragnęłam VitaZing i GinZing firmy Origins. Słyszałam o tych produktach wiele dobrego na kanałach Pixie2woo, TiffanyD czy naszej rodzimej Katosu. 

Origins to firma, która jak twierdzi na swoich stronach ma na celu (tudzież ma misję - ostatnio wszystkie firmy mają misję - śmieszy mnie to) stworzenie wysokiej jakości naturalnych kosmetyków pielęgnacyjnych. Wiecie, super organicznie i zdrowo :) a do tego nie testowane na zwierzętach. Ponad to ich kosmetyki nie zawierają parabenów, oleju mineralnego i różnych innych chemicznych rzeczy, których nazw nie potrafię nawet wymówić. Generalnie rewelacja. 

Trochę bałam się tej całej natury bo moja skóra o dziwo dobrze się czuje z odrobiną chemii :). Nie straszne mi parabeny czy olej mineralny. Nie mniej jednak, nie byłabym sobą, gdybym nie postanowiła sprawdzić czy te dwa produkty faktycznie są warte grzechu.

Na razie jestem po wstępnych testach i efekt jest więcej niż zadowalający. Jak poużywam trochę dłużej zdam Wam pełną relację :)


VitaZing
GinZing




GinZing


VitaZing

sobota, 22 października 2011

ESTEE LAUDER Idealist Even Skintone Illuminator

Robiąc ostatnio zakupy w Marrionnaud i Douglasie dostałam próbki nowego serum ze stajni Estee Lauder. Zwykle nie używam tych próbek, walają się po kosmetyczce i w ostateczności rozdaję koleżankom. Ponieważ jednak to serum ma w nazwie Illuminator, a jak kocham wszelkiej maści rozświetlacze, postanowiłam wypróbować to cudo.

Zdjęcie pochodzi ze strony www.douglas.pl

Serum ma lekko złotawy kolor z widocznymi opalizującymi drobinkami - nie mylić z brokatem. Pachnie bardzo przyjemnie - trochę cytrusami a trochę frezjami. Jest bardzo lekkie i szybko się wchłania pozostawiając na skórze delikatną otoczkę, która sprawia, że skóra jest jeszcze gładsza w dotyku. Wspaniale rozjaśnia i rozświetla skórę. Co na mojej bladej cerze daje niesamowity efekt (wiecie takiej błyszczącej wampirzej skóry).
Dzięki takim właściwościom rzeczywiście wydaje się, że wszystkie niedoskonałości są mniej widoczne. Świetnie sprawdza się samodzielnie nałożony (jeśli nie potrzebujecie podkładu i nie macie suchej skóry) jak i jako baza pod makijaż. Nie wiem jak jego długofalowe działanie bo używałam go tylko 2 tygodnie, ale mogę stwierdzić, że jest bardzo wydajny. 3 ml starczyły mi na 2 tygodnie używania (ale tylko ranem).Poza tym ma witaminę C - czyli moją ukochaną witaminkę. Niestety raczej nie nawilży - w moim przekonaniu jest to serum raczej dla normalnej i tłustej skóry.

Tak mi przypadł do gustu, że już miałam biec do Douglasa i wtedy pojawił się jedyny minus. Cena - 242 zł za 30 ml, trochę ostudziła mój zapał, ale zaczynam się przekonywać, że taka cena za taką wydajność nie jest jakaś strasznie duża :) (jakoś muszę sobie zracjonalizować ten wydatek ;p). Poza tym zbliżają się święta, może powinnam napisać list do Świętego w końcu byłam grzeczną dziewczynką :)

wtorek, 18 października 2011

Pędzle do blendowania

Co jakiś czas mam różne makijażowe fazy - raz są to cienie, za chwilę rozświetlacze, obecnie róże :)
Jedyną fazą, która mi nie mija to pędzle. Wszelkiego rodzaju. Co jakiś czas stwierdzam, że mam już wszystkie, które potrzebuję, ale oczywiście nie powstrzymuje mnie to przed kupnem kolejnych. W końcu pędzli nigdy za mało :)
Skoro już jestem niepoprawną pędzloholiczką to niech chociaż wyjdzie z tego coś pożytecznego :) 
Nie przedłużając już więcej oto przed Wami porównanie pędzli do blendowania .... ta dam :)


1. Inglot 6SS - cena ok. 30 zł, wykonany z naturalnego włosia wiewiórki
Mam go już 3 lata i mogę stwierdzić, że to całkiem niezły pędzel. Dobrze trzyma kształt mimo upływu czasu, nie wypadają włoski, nic się nie zniszczyło. Wygląda praktycznie tak samo jak w dniu, w którym go kupiłam. Ma tylko jedno "ale". Nie jest to pędzel do blendowania. Jest zbyt duży i zbyt miękki. Nadaje się tylko do delikatnych kolorów bo ciemniejszych nie jest wstanie rozetrzeć. Używam go do korektora pod oczy i do pudrowania okolic pod oczami. Pomimo tego, że jako blender się nie sprawdził znalazłam mu inne zastosowanie i bardzo go lubię. Poza tym mam do niego sentyment bo był jednym z moich pierwszych pędzli w kolekcji.

2. Zoeva Soft Definer 227 - cena 4,2 jurków, wykonany z włosia koziego 
Moim zdaniem jeden z bardziej udanych pędzli do blendowania. Sprężyste włosie, nie za miękkie ani nie za twarde świetnie pracuje zarówno przy jasnych makijażach jak i przy ciemnych. Mam zastrzeżenie tylko do tego że jest zbyt rozłożysty. Gdyby włosie było bardziej zbite byłby lepszy. Nie mniej jednak uważam go za bardzo dobrą alternatywę dla słynnej 217-stki z MAC. Minus - dostępność. Można go kupić tylko na stronie producenta www.zoeva-shop.de ale dla chcącego nic trudnego :)

3. MAC 217 - cena 95 zł  (22,50$ + TAX) wykonany ze sztucznego włosia
Słynny pędzel, który prędzej czy później musiał trafić do mojej kolekcji. Zawsze mnie zastanawiał fenomen tego pędzla. Praktycznie wszystkie makijażowe Guru na YT ma go w swojej kolekcji.
Teraz już wiem dlaczego.
Gdybym miała wybrać tylko jeden pędzel do makijażu oka to z całej kolekcji wybrałabym właśnie ten. Jego kształ lekko płaski i owalny pozwala wykorzystać go nie tylko do blendowania ale i do nakładania cieni. I nie ma  tu znaczenia czy będzie to cień prasowany, sypki czy w kremie albo musie. Perfekcyjnie podkreśla załamanie powieki. Praktycznie sam wszystko robi. Makijaż przy jego użyciu jest dziecinnie prosty. Po prostu kocham ten pędzel. Minus - dostępność (MAC ma salony tylko w Warszawie, w Krakowie i we Wrocławiu) no i cena. Nie mniej jednak nie żałuję żadnej złotówki, która na niego wydałam.  

4. Maestro 497 - cena 25 zł wykonany z włosia naturalnego (jakiego producent nie podaje, a przynajmniej ja nie znalazłam info).
To miała być polska odpowiedź na 217 z MAC. Czekałam na ten pędzel z niecierpliwością. Byłam tak bezkrytyczna, że zamówiłam od razu 2 sztuki. I w sumie nie wiem po co. Kolejny raz wyszło na to, że lepiej najpierw coś przetestować niż zakładać, że będzie super. O tym pędzlu mam jak najgorsze zdanie. Kształt nie wiadomo jaki, wg producenta miał być owalny - może trochę jest, ale jak dla mnie bardziej przypomina zużytą miotłę. Kiepskie włosie, dość drapiące. Właściwie nie robi nic do czego został zaprojektowany. Leży jeden z drugim nie używany. Chyba zacznę go używać do czyszczenia klawiatury bo na nic innego nie mam pomysłu. Do tego masakrycznie długa rączka, która jest totalnie nie praktyczna. Jak dla mnie strata kasy.

5. Revlon  - pędzel bez nazwy, kupiony na allegro za jakieś 20 zł, włosie bliżej nie określone
Świetny pędzel do blendowania. Dzięki lekko szpiczastej końcówce świetnie nadaje się do podkreślania załamania. I w sumie głównie w tym celu go używam chociaż blendować też nim można. Moim zdaniem jeden z tych pędzli, którego zakupu na pewno nie będziecie żałować. Polecam gorąco.

I na koniec trochę więcej zdjęć









sobota, 15 października 2011

Handle whit care



Czyli paczka od Kamiliany (klik). 
Jakiś czas temu wpadł mi w oko błyszczyk firmy Revlon w kolorze Coral Reef. Znalazłam go na blogu  Ewy. Jest to pomarańczowo-brzoskwiniowy kolor, który moim zdaniem idealnie pasuje do jasnej skóry (Ewie pasował do opalenizny :) ale ja się nie opalam, a też mi pasuje).
 Ponieważ była to miłość od pierwszego spojrzenia musiałam go mieć. W Douglasie oczywiście nie było tego koloru. Postanowiłam zatem poprosić Kamilę o pomoc a ona się wspaniałomyślnie zgodziła. Paczka doszła w 5 dni :) (żeby poczta miała u nas takie tępo).

A ota i winowajca całego zamieszania.




I w wersji na ustach



Jeszcze porównanie z błyszczykiem MAC w kolorze Cindy (z kolekcji Viva Glam)



Kiedy dostałam paczkę bardzo się zdziwiłam bo była dość ciężka jak na błyszczyk. Wiecie dlaczego? Bo Kamila postanowiła mnie obdarować kilkoma rzeczami :) za co jeszcze raz jej bardzo dziękuję.



Estee Lauder Pure Color Barely Nude nr 46
Ciekawe czy będę umiała to obsłużyć

MAC Studio Sculpt w kolorze NC 15

poniedziałek, 10 października 2011

I znów zakupy - Inglot i house

Tak wiem, miałam nic nie kupować. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że to mój pierwszy róż w kremie (gdzie ja się uchowałam?), a cień był w promocji (skoro promocja to jak można było nie kupić ;p). Pierścionek zaś był przeceniony i kosztował całe 6,99 :). Zatem jak widać nie miałam wyjścia :)










Cień Inglot  nr 79, Róż inglot nr 84, Mac Paint Pot Nubile dla porównania


I pierścionek, który mnie urzekł :)


Aloesowy prezent

Jakiś czas temu moja Siostra z wojaży po Teneryfie przywiozła mi krem z aloesem.


Trochę już poużywałam więc mogę co nieco o nim napisać.

Opakowanie: standardwo plastikowy pojemnik, z osłonką na krem. Nic szałowego, ale w sumie nie jest to istotne. Byle by tylko spełniało swoją funkcję, a to robi, więc nie narzekam.
Pojemność: 250 ml 
Zapach i kolor: pachnie aloesem, zaskoczone prawda :-P ; kolor seledynowy
Konsystencja - lekka, łatwo wchłaniająca się i nie pozostawiająca tłustej powłoczki
Przeznaczenie - wg producenta krem do wszystkiego, można go dać na twarz, można stosować do ciała. Jakoś nie przekonuje mnie stwierdzenie, że jest to krem do wszystkiego (bo jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego) więc stosuję tylko do ciała.
Co ma robić: nawilżać i wygładzać.

Moje zdanie - fajny krem. Robi to co przewidział dla niego producent. Nawilża, wygładza i wydaje mi się, że wspomaga proces gojenia drobnych ranek. Moja skóra po jego stosowaniu wygląda po prostu lepiej. Fajnie pachnie, jest przyjemny w użytkowaniu, szybko się wchłania. 
Jedyny minus jaki widzę to dostępność, bo niestety można go dostać tylko na Teneryfie. Nie widziałam go w żadnych sklepach internetowych.


Skład dla zainteresowanych

niedziela, 9 października 2011

Essie Demure Vixen

Zgodnie z obietnicą wstawiam zdjęcia. Starałam się jak najlepiej uchwycić kolor, ale chyba średnio mi się to udało. Demure Vixen to ciekawy kolor trochę lawenda a trochę rozbielony fiolet z domieszką szarości, a w ciepłym świetle nawet cafe late ;p. Jedno jest pewne ma w sobie fioletowy ( a może i różowy) shimmer, który widać w świetle słonecznym. 
Przy jednej warstwie nada się do frencha przy dwóch już kryje. Wytrzymuje na moich pazurach dobrych kilka dni. Zakochałam się (pewnie do przyjścia następnego laieru :).





piątek, 7 października 2011

Ślubnie w dwóch rolach :)

Co się będę rozpisywać. Moja koleżanka brała ślub, a ja nie dość że zostałam zaproszona, to na dodatek jako świadek i wizażysta :)

Autorem zdjęć jest Marcin Oliva Soto (klik)

Na moich pazurach Essie - se se se :D






Moje pędzlaki :)

Do makijażu użyłam:
Baza: Smashbox foto finish (ta bezbarwna)
Podkład:  MAC Studio Fix Powder Plus
Korektor:  MAC Prolongwear i Neutrogena
Róż: Sleek Flamingo i MAC Taupe
Rozświetlacz: MAC Magically Cool Liquid Powder w kolorze Honey Rose
Cienie MAC : sketch, paradisco, nocturnelle, dazzlelight, phloof, ricepaper
Kredka Avon Super Shock czarna do kreski
Kredka Stilla w kolorze topaz na linię wodną
Tusz Oriflame i jakiś jeszcze (nie pamiętam)
Na ustach kontórówka Zova w kolorze nude, szminka Inglot nr 41, błyszczyk Gosh on stage nr 9

No i jak?