sobota, 22 września 2012

Nie oceniaj książki po okładce

Jest dużo prawdy w powiedzeniu, które zacytowałam w tytule tego posta. Jednak z reguły odnosi się ono do sytuacji, w której coś w rezultacie okazało się lepsze niż początkowo można przypuszczać.
Niestety ja trafiłam na książkę, w której okładka to zdecydowanie najmocniejszy element. I strasznie mi żal, że dałam się zwieść. Zatem żeby Wam się to nie przytrafiło lojalnie ostrzegam.

Myślę, że nie będzie dużej przesady jeśli nazwę to najgorszą książką jaką miałam okazję czytać (bo przeczytać do końca już nie dałam rady). Chociaż do końca roku jeszcze trochę zostało to myślę, że już żadna inna pozycja nie będzie mogła odebrać tego "zaszczytnego" tytułu poniższemu "dziełu".

Gwoli wyjaśnienie napiszę, że bardzo lubię tematy powiązane z duchami, klątwami itp. rzeczami. Sama nie do końca wiem czy wierzyć czy nie, nie zmienia to jednak faktu, że lubię o tym czytać czy oglądać filmy dokumentalne. I to w sumie jest główna przyczyna tego, że skusiłam się na zakup książki "Duchy - Historie o nawiedzonych miejscach i ludziach" autorstwa Rebeccki E. Kidger.

zdjęcia pochodzi ze strony www.selkar.pl

Z opisu na okładce można wywnioskować, że Autorka to rzetelna badaczka i osoba co do kompetencji (jakkolwiek to brzmi przy tej tematyce) nie trzeba mieć zastrzeżeń W sumie sama jestem sobie winna. Bo wystarczyło otworzyć książkę i przeczytać chociażby mały fragment, a książka nigdy nie wylądowałaby w moim koszyku. Pociesza mnie fakt, że zapłaciłam za nią 10 zł bo była przeceniona. Teraz już wiem dlaczego. Cóż - może się przyda na podpałkę czy coś w tym stylu.

No dobra, narzekam, marudzę, ale jeszcze nie podałam konkretów dlaczego to takie do d...
Najprościej chyba będzie zacytować Wam fragment. Same będziecie mogły ocenić.

THE BEST LITTLE  HAIR HOUSE, HERFORD

Kiedy się ktoś zastanawia , w jakich miejscach mogą przebywać duchy salon fryzjerski nie przyjdzie raczej nikomu do głowy w pierwszej kolejności. Jednakże po wizycie w Best Little Hair House w Heford taki punkt widzenia może się zmienić, ponieważ budynek ten podobno wypełniają poltergeisty. Dokładna ilość duchów nie jest znana, ale ile by ich nie było , z pewnością pochodzą z różnych okresów historycznych. Zarówno pracownicy jak i klienci słyszeli niewytłumaczalne głośne huki , zamykające się trzaskaniem drzwi oraz tajemnicze kroki dobiegające ze wszystkich pomieszczeń. W jednego z pracowników coś cisnęło kawałkiem drewna. Zdarzały się też przypadki latającej w powietrzu porcelany. W pomieszczeniu dla pracowników widzi się czasami dziwne jasne światła. W piwnicy salonu często czuć zapach dymu cygara, a niekiedy słychać mrożące krew w żyłach pomruki. Wielu pracowników bało się samotnie schodzić do piwnicy. Najbardziej niepokojący incydent zdarzył się pewnego wczesnego ranka po otwarciu zakładu. Na szybach w salonie zaparowanych od środka widniały odciski dłoni. Nie wiadomo, dlaczego okna były w takim stanie, przecież nikt nigdy nie zostawiał włączonego na noc ogrzewania!

No i cóż można napisać o tej historii. Język nie powala (zawsze można się przyczepić, że to wina tłumacza, aczkolwiek nie podejrzewałabym go o takie spartolenie roboty), mówiąc szczerze jak dla mnie to dzieci w podstawówce piszą bardziej porywająco. Z moim sarkastycznym podejściem nie mogłam się powstrzymać czasem od komentarzy typu: o mamo, na prawdę?, to straszne, pewnie ufo, ale się boję :P

Na próżno tu szukać opisu metod badawczych. Potwierdzenia chociaż minimum tych historii. Kunszt badawczy autorki wychwalany na okładce dziwnym trafem nie chciał się ujawnić. Do tego większość historii kończy się praktycznie tym samym wnioskiem - podobno tam się coś dzieje, chcesz to wierz bo w sumie to nie wiem czy to prawda czy nie. Pojedź i sprawdź.

Czy książka ma jakieś plusy? Czasami pojawiają się ciekawe opisy tych nawiedzonych miejsc. I w sumie tyle.

Dla mnie ta książka to dno totalne. NIE polecam.

poniedziałek, 3 września 2012

Za co lubię Teneryfę?

Za bardzo przystępne ceny perfum :)
Dzięki uprzejmości mojej koleżanki do mojego kuferka trafiły perfumy, które chodziły za mną już od jakiegoś czasu.
A mianowicie Lancome Tresore Midnight Rose EDP :)

Zapach jest z gatunku spożywczo-kwiatowych, zdecydowanie słodki  i otulający, moim zdaniem świetny na nadchodzącą jesień. Do tego urocze opakowanie - ahh ta kobieca słabość wykorzystywana przez koncerny kosmetyczne.
Z opisu producenta zapach ma być zmysłowy i przypominać wieczorny Paryż. Nie wiem czy tak pachnie Paryż, szczerze wątpię, ale w sumie zmysłowy jest. 

Nuty zapachowe:
głowa: absolut różany, malina
serce: piwonia, jaśmin, czarna porzeczka, różowy pieprz
baza: wanilia, cedr, piżmo

Za 30 ml przyszło mi zapłacić 28,5 ojro :) zatem bardzo przyjemna cena :)




sobota, 18 sierpnia 2012

Nowy członek rodziny ;)

Wiem, że już swoje lata mam, ale co to szkodzi mieć małego bzika na punkcie małych miśków? Ano nic.
Zatem przedstawiam Wam Ralfa :) moja nowa miłość w moim ulubionym kolorze :)



Ralf wyszedł z pod igły Pooky :) Zapraszam serdecznie do niej :) klik i klik


poniedziałek, 30 lipca 2012

Masz ochotę na MACa?

Hej Dziewczyny,

jeśli macie ochotę na kosmetyki MACa a nie macie do nich dostępu albo stan portfela Wam nie pozwala mam świetną alternatywę.

Co trzeba zrobić? Ano makijaż.



A konkretniej makijaż insirowany Make up up.

Po więcej szczegółów zapraszam na ich Fanpage na FB klik


wtorek, 26 czerwca 2012

Kevyn Aucoin - Sztuka Przemiany


Jak się da zauważyć z tego bloga (przynajmniej mam taką nadzieję) na liście moich zainteresowań dość wysokie miejsce zajmuje makijaż i czytanie książek. A skoro można te dwie rzeczy połączyć w jedno to jeszcze lepiej.
Od dłuższego czasu szukałam jakieś ciekawej książki o makijażu. Całkiem niedawno zaś na YT zaczęła się jakaś dziwna ofensywa na książkę Kevyna Aucoin Making Faces. Uległam więc YTbowej modzie i nabyłam drogą kupna własny egzemplarz. Wybrałam wersję polskojęzyczną.

Na początek może słów kilka o autorze. Kevyn Aucoin był bardzo znanym amerykańskim wizażystą i fotografem. Niestety w 2002 r., w wieku 40 lat zmarł (jak większość znanych osób) ze względu na uzależnienie od leków przeciwbólowych. Brał je ponieważ miał guza przysadki, który powodował m.in. na akromegalię. Został adoptowany, podobnie jak jego trójka rodzeństwa.  O swojej rodzinie i czasach młodości wspomina całkiem sporo w swojej książce. Może się to wydawać dziwne, ale już w wieku nastu lat robił domowe sesje zdjęciowe. Praktycznie cała jego wiedza została zdobyta metodą prób i błędów do czego autor bardzo zachęca w swojej książce. Początki kariery nie były łatwe, zwłaszcza, że był gejem, a w tym czasie tolerancja dla homoseksualistów nie była tak duża jak obecnie. Prześladowany za swoją orientację i nazbyt kobiece, jak na gust miejscowych "prawdziwych mężczyzn", zainteresowania postanowił wyjechać do Nowego Jorku. Tam został odkryty przez Vouge i tak o to stał się jednym z najlepszych wizażystów. Przełomowa w jego karierze okazała się okładka z Cindy Crawford z 1986 r.


Stał się sławny. W kolejce do niego ustawiały się największe gwiazdy kina i muzyki. Był jednym z najlepiej zarabiających wizażystów w historii. Miał swoją kolumnę w gazecie Allure, współpracował m.in. z firmą Revlon i Shiseido. W 2001 r. stworzył swoją własną markę  pod nazwą: Kevyn Aucoin. Tutaj można kupić kosmetyki tej firmy, jednak na dzień dzisiejszy ceny jak dla mnie zaporowe. Chociaż nie powiem, że nie uśmiecha się do mnie kilka rzeczy.

Wracając do książki, trochę mnie zawiodła. Wydana jest pięknie. Dużo ładnych zdjęć. Do tego dobrze się czyta. Niestety jest jedno "ale" i to nie małe. Oczekiwałam, że w książce wizażysty znajdę więcej porad i trików. Właściwie nie dowiedziałam się nic więcej co wiem teraz, po oglądaniu filmików na YT. Do tego opisy makijaży opierają się na obrazkach, a nie zdjęciach co pomimo dobrej jakości rysunków to mimo wszystko trochę mało. Zresztą zobaczcie same:

zdjęcie pochodzi ze strony www.wizaz.pl
Do tego większość makijaży w tej książce opiera się na tej samej technice, a często są to wręcz dokładnie te same makijaże pokazane tylko na różnych modelkach. Liczyłam na dużo więcej w tej kwestii.  Poza tym praktycznie w żadnym makijażu nie używa podkładu, tylko korektor i puder (ciekawe czemu zatem w swojej ofercie ma podkłady :P ), zdjęcia są poddane obróbce graficznej, i ja mam wierzyć, że te wszystkie modelki mają tak nieskazitelne cery? Aj dont think soł. Do tego na niektórych zdjęciach (naturalnych makijaży, żeby nie było) musiałam się mocno zastanowić, kogo przedstawiają, a po przeczytaniu opisu byłam mocno zaskoczona. A to chyba niezbyt dobrze.

Podsumowując krótko, jeśli dopiero zaczynasz przygodę z makijażem to książka może Ci się przydać. Jeśli zaś jesteś już na trochę wyższym poziomie zaawansowania to polecałabym coś innego.
I tu mam pytanie do Was - czy polecacie jakieś inne książki?

czwartek, 14 czerwca 2012

Piękni i Martwi

Tym razem notka z gatunku literackich. 
Jako,że zbliżają się wakacje może się okazać, że macie więcej czasu na czytanie. Zapraszam zatem do mojej opinii na temat książki Yvonne Woon "Piękni i Martwi".


Główną bohaterką jest 16-letnia Renee, która dość nieoczekiwanie zostaje wyrwana ze swojego poukładanego kalifornijskiego życia. Punktem zwrotnym w jej życiu jest zagadkowa śmierć obojga rodziców. Po ich śmierci trafia pod opiekę dziadka a ten wysyła ją do szkoły z internatem. Tam Renee spotyka swoją drugą połowę i odkrywa swoje przeznaczenie.

To tyle. Nie chcę pisać za dużo żeby nie zdradzać zbyt wiele, wolałabym żebyście przeczytały same (lub sami jeśli zaglądają tu panowie :P). Co mogę powiedzieć na temat tej książki?
Całkiem przyjemny język, czyta się szybko i nie męczy. Historia do pewnego momentu jest ciekawa, końcówka niestety trochę obniża poziom, co przyjęłam z rozczarowaniem, ale można powiedzieć, że daje radę. Nie jest to wybitna literatura, ale do poczytania na plaży jak najbardziej. Wydaje mi się, że jest to książka przeznaczona dla nastolatek. Przypomina mi książki, w których sama się zaczytywałam mając te naście lat. Mamy tu zagadkę, miłość, przystojniaka i bohaterkę, której nie da się nie lubić. Czyli wszystko do stworzenia historii miłosnej z tajemnicą w tle.

W skali od 1 do 6 daje 4. Jeśli masz chwilkę czasu i chcesz się zrelaksować to polecam.

środa, 13 czerwca 2012

Pięlegnacja dłoni

Krem do rąk to rodzaj kosmetyku, który rzadko używam. Nie wynika to z faktu, że nie muszę, a raczej dla tego, że:

a) nie lubię
b) zapominam.

Jakiś czas temu kupiłam "Kremowe serum odmładzające do rąk" firmy TOŁPA.

 I chociaż jest to pierwszy krem do rąk, który udało mi się zużyć do końca, to nie mam o nim dobrego zdania.  Co do jego właściwości spowalniania procesu starzenia trudno mi się wypowiadać. Natomiast  o nawilżeniu, gładkości czy regeneracji jak najbardziej. Zatem co robi krem TOŁPY? W sumie nic. Skóra jest nawilżona, ale tylko przez moment. Z gładkością raczej nie mam problemów, ale jakiś rewelacyjnych właściwości nie zauważyłam, to samo tyczy się regeneracji. Do tego wolno się wchłania i pozostawia lepką powłoczkę  na skórze czego bardzo nie lubię.

Zawiedziona TOŁPĄ udałam się na poszukiwania kolejnych kremów. Tym sposobem trafiłam na kremy ALDO VANDINI. Kupiłam dwa bo nie mogłam się zdecydować na zapach. Jeden trzymam w domu, drugi w pracy.

Pierwszy z nich to Secrets of Amazonia

Krem ma w sobie masło shea, masło murumuru, ekstrakt z lapacho oraz witaminę E i pantenol. Pięknie pachnie (z racji tych pięknych zapachów kupiłam, aż dwa bo nie mogłam się zdecydować). Ma przyjemną aksamitną konsystencję, świetnie się wchłania, i co dla mnie najważniejsze, nie pozostawia tłustej powłoczki. Ręce po tym kremie faktycznie są gładkie a nawilżenie utrzymuje się bardzo długo. Do tego jest wydajny, niewielka ilość wystarczy do wysmarowania dłoni. Używam go w pracy, gdzie ze względu na specyfikę ręce bardzo szybko mi się przesuszają, a ten krem radzi sobie z tym świetnie.

Drugi to Spirit of India

Ta wersja ma ekstrakt z imbiru (w polskim tłumaczeniu nie wiem czemu piszą że z granata :P) i tamaryndy (Szukając właściwości tego ekstraktu znalazłam głównie informacje o jego zastosowaniu w kuchni, bądź przy farbowaniu tkanin, udało mi się nawet znaleźć polski kosmetyk, który ma w składzie ten wyciąg gdzie wskazywane są jego właściwości łagodzące zmiany trądzikowe. Nie mniej jednak zakładam, że jakieś właściwości pielęgnacyjne odpowiednie dla dłoni musi mieć). Do tego olejek jojoba, masło shea, pantenol i witamina E. 
Mimo, że skład jest inny to moim zdaniem poza zapachem nie różni się niczym od swojego Amazońskiego brata. Zatem nie rozpisując się za nadto powiem, że polecam.

Oba kremy kupiłam w Douglasie za 15 zł/100 ml. Są dostępne również inne wersje : z wanilią i orzechami macadamia, z oliwą z oliwek, z aloesem i białą herbatą, z ekstraktem z pestek winogron.

Jako uzupełnienie swojej pielęgnacji dłoń, raz na jakiś czas (ze względu na postępującą sklerozę), używam maski firmy Bielenda:


Maska ma konsystencję parafiny (zaskakujące prawda :P) i różowy kolor. Pachnie, moim zdaniem, trochę różą. Generalnie jest to całkiem przyjemny dla nosa zapach. Stosuję ją na noc, jak każe producent, w parze z bawełnianymi rękawiczkami. Rano dłonie są gładkie i nawilżone. Wszystko o czym wspomina producent się sprawdza, co nie często się zdarza. Moim zdaniem świetne uzupełnienie codziennej pielęgnacji dłoni a to wszystko za coś ok. 10 zł/75 ml. Może i 75 ml to nie jest dużo, ale produkt jest bardzo wydajny. Brawo dla Bielendy :)

A Wy co polecacie do pielęgnacji dłoni? Gdzieś w gazecie widziałam reklamę peelingów firmy Paloma, któraś z Was stosowała?

piątek, 18 maja 2012

Uwodziciel

Dzisiejszego wieczoru udałam się w babskim gronie na film Uwodziciel.

Zdjęcie pochodzi ze stron filmweb


I cóż ja mogę powiedzieć?
Gatunek? Podobno dramat. Dla mnie dramatem było to, że nie wyszłam z kina kiedy to jeszcze miało sens.
Film opowiada historię biednego i (podobno) niezwykłej urody młodzieńca, który przybywa do Paryża (siedliska rozpusty i zepsucia), upatrując tu szansy na polepszenie swojego bytu. Uwodzi przy okazji cztery kobiety. Nie dość, że wszystkie się znają, ba są nawet w dość zażyłych kontaktach, to jeszcze na dodatek dwie z nich to matka i córka.
Wydaje mu się przy tym, że jest niezwykle przebiegły i cwany. No, ale jak się komuś coś wydaje, to ma rację wydaje mu się. Ani on mądry ani przebiegły. 

Główny bohater biega w tym filmie w wiecznie tłustych włosach i tych samych spodniach (niestety kostiumolodzy się nie popisali). Niezwykłej urody nie zaważyłam. Raczej bym powiedziała, że momentami wyglądał jak wioskowy przygłup. Do tego drewniana gra aktorska. Myślę, że najwięcej czasu, ten pożal się boże bożyszcze nastolatek, spędził na trenowaniu ruchu nozdrzy. I tak mu się to spodobało, że często pokazywał tę sztukę aktorską.
Film tak drętwy i irytujący, że gdyby nie miłe towarzystwo wyszłabym przed końcem. Nawet Uma Thurman czy Cristina Rici nie uratowały tego filmu.

Żeby nie było tak tragicznie dodam, że było kilka zabawnych scen. Jak choćby scena "gwałtu" na tym ogierze :) Sapania i dziwnych min pod dostatkiem.

Jedyne co mi się podobało to pokazanie, że może i mężczyźni rządzą światem, ale mężczyznami rządzą kobiety. A jeśli są to kobiety obdarzone inteligencją to wszyscy dookoła powinni mieć się na baczności.

Obejrzeć to może i można, ale na pewno nie w kinie. Szkoda czasu i pieniędzy. Moim zdaniem dno, dno i 5 metrów  mułu. 

Liczyłam chociaż na piękne kostiumy, ale trochę się przeliczyłam. Zauważyłam nawet, że Uma pojawia się w kilku  różnych scenach w tej samej toalecie ;) 

środa, 16 maja 2012

Duty Free :)

Od kiedy pojawiły się linie OLT Express polubiłam podróżowanie do stolicy :).  Nie dość, że szybko, bezpiecznie  i tanio, to w bonusie mam możliwość zakupów na wolnocłówce :)

Ponieważ miałam sporo czasu na buszowanie po sklepach, a do tego o ochotę na nowy letni zapach, zaginęłam w akcji przy półkach z perfumami. 

Zaginęłam na tak długo, że w ostatniej chwili zauważyłam, że już się zaczął boarding :) Dosłownie wbiegłam jako ostatnia osoba ściskając w ręku siateczkę z ....

Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.dknyfragrances.co.uk/

Chrapkę mam na wszystkie trzy zapachy, ale ostatecznie skusiłam się na Creamy Meringue

Skrywa ona w sobie następujące nuty:

Głowa: bergamotka, cytryna, krem
Serce: frezja, kwiat frangipani, pasiflora
Baza: ambra, piżmo, drzewo cedrowe

Nie umiem pięknie opisywać zapachów, ale postaram się najlepiej jak umiem.

Jest to zdecydowanie zapach z gatunku spożywczych. Lekko kremowy z wyraźnie cytrynowymi nutami, faktycznie może przywodzić na myśl kremową bezę. Wyczuwam tam też odrobinkę wanilii chociaż nie wiem skąd :). Zapach jest lekki, dziewczęcy i zdecydowanie na lato. Moim zdaniem zarówno na dzień jak i na wieczorne tańce na plaży.  Kojarzy mi się ze słońcem (myślę, że kolor opakowania też ma tutaj swoją rolę) i urlopem. Może nie jest to zapach jakiś wybitny i niesamowicie głęboki, ale nie jest to dla niego minus. Wydaje mi się, że nie o niesamowicie oryginalny zapach twórcom chodziło, a właśnie o takie cudeńko na letnie dni.

Jestem fanką słodkich zapachów zatem nie powinno nikogo dziwić, że jestem w nim absolutnie zakochana. Chociaż mówiąc szczerze nie obraziłabym się gdyby udało mi się przygarnąć także  rodzeństwo dla mojej bezy :)

Opakowanie - typowe dla serii Be delicious.
Za 50 ml zapłaciłam 150 zł.

Zdjęcie pochodzi ze Strony DKNY

A ponieważ jesteśmy przy perfumach polecam ten krótki tekst :)

Ach i jeszcze jedna rzecz. Wąchając te różne pachnidła trafiłam na ...

Zdjecie pochodzi ze strony Lancome
Czy ktoś miał? Poleca? Warto, nie warto?

czwartek, 3 maja 2012

Przerwa w nadawaniu

Przepraszam Was, ale aktualnie jestem w rozjazdach i nie mam czasu na napisanie nowego posta. Jak tylko uda mi sie znalezc czas dam znac.