sobota, 22 września 2012

Nie oceniaj książki po okładce

Jest dużo prawdy w powiedzeniu, które zacytowałam w tytule tego posta. Jednak z reguły odnosi się ono do sytuacji, w której coś w rezultacie okazało się lepsze niż początkowo można przypuszczać.
Niestety ja trafiłam na książkę, w której okładka to zdecydowanie najmocniejszy element. I strasznie mi żal, że dałam się zwieść. Zatem żeby Wam się to nie przytrafiło lojalnie ostrzegam.

Myślę, że nie będzie dużej przesady jeśli nazwę to najgorszą książką jaką miałam okazję czytać (bo przeczytać do końca już nie dałam rady). Chociaż do końca roku jeszcze trochę zostało to myślę, że już żadna inna pozycja nie będzie mogła odebrać tego "zaszczytnego" tytułu poniższemu "dziełu".

Gwoli wyjaśnienie napiszę, że bardzo lubię tematy powiązane z duchami, klątwami itp. rzeczami. Sama nie do końca wiem czy wierzyć czy nie, nie zmienia to jednak faktu, że lubię o tym czytać czy oglądać filmy dokumentalne. I to w sumie jest główna przyczyna tego, że skusiłam się na zakup książki "Duchy - Historie o nawiedzonych miejscach i ludziach" autorstwa Rebeccki E. Kidger.

zdjęcia pochodzi ze strony www.selkar.pl

Z opisu na okładce można wywnioskować, że Autorka to rzetelna badaczka i osoba co do kompetencji (jakkolwiek to brzmi przy tej tematyce) nie trzeba mieć zastrzeżeń W sumie sama jestem sobie winna. Bo wystarczyło otworzyć książkę i przeczytać chociażby mały fragment, a książka nigdy nie wylądowałaby w moim koszyku. Pociesza mnie fakt, że zapłaciłam za nią 10 zł bo była przeceniona. Teraz już wiem dlaczego. Cóż - może się przyda na podpałkę czy coś w tym stylu.

No dobra, narzekam, marudzę, ale jeszcze nie podałam konkretów dlaczego to takie do d...
Najprościej chyba będzie zacytować Wam fragment. Same będziecie mogły ocenić.

THE BEST LITTLE  HAIR HOUSE, HERFORD

Kiedy się ktoś zastanawia , w jakich miejscach mogą przebywać duchy salon fryzjerski nie przyjdzie raczej nikomu do głowy w pierwszej kolejności. Jednakże po wizycie w Best Little Hair House w Heford taki punkt widzenia może się zmienić, ponieważ budynek ten podobno wypełniają poltergeisty. Dokładna ilość duchów nie jest znana, ale ile by ich nie było , z pewnością pochodzą z różnych okresów historycznych. Zarówno pracownicy jak i klienci słyszeli niewytłumaczalne głośne huki , zamykające się trzaskaniem drzwi oraz tajemnicze kroki dobiegające ze wszystkich pomieszczeń. W jednego z pracowników coś cisnęło kawałkiem drewna. Zdarzały się też przypadki latającej w powietrzu porcelany. W pomieszczeniu dla pracowników widzi się czasami dziwne jasne światła. W piwnicy salonu często czuć zapach dymu cygara, a niekiedy słychać mrożące krew w żyłach pomruki. Wielu pracowników bało się samotnie schodzić do piwnicy. Najbardziej niepokojący incydent zdarzył się pewnego wczesnego ranka po otwarciu zakładu. Na szybach w salonie zaparowanych od środka widniały odciski dłoni. Nie wiadomo, dlaczego okna były w takim stanie, przecież nikt nigdy nie zostawiał włączonego na noc ogrzewania!

No i cóż można napisać o tej historii. Język nie powala (zawsze można się przyczepić, że to wina tłumacza, aczkolwiek nie podejrzewałabym go o takie spartolenie roboty), mówiąc szczerze jak dla mnie to dzieci w podstawówce piszą bardziej porywająco. Z moim sarkastycznym podejściem nie mogłam się powstrzymać czasem od komentarzy typu: o mamo, na prawdę?, to straszne, pewnie ufo, ale się boję :P

Na próżno tu szukać opisu metod badawczych. Potwierdzenia chociaż minimum tych historii. Kunszt badawczy autorki wychwalany na okładce dziwnym trafem nie chciał się ujawnić. Do tego większość historii kończy się praktycznie tym samym wnioskiem - podobno tam się coś dzieje, chcesz to wierz bo w sumie to nie wiem czy to prawda czy nie. Pojedź i sprawdź.

Czy książka ma jakieś plusy? Czasami pojawiają się ciekawe opisy tych nawiedzonych miejsc. I w sumie tyle.

Dla mnie ta książka to dno totalne. NIE polecam.

poniedziałek, 3 września 2012

Za co lubię Teneryfę?

Za bardzo przystępne ceny perfum :)
Dzięki uprzejmości mojej koleżanki do mojego kuferka trafiły perfumy, które chodziły za mną już od jakiegoś czasu.
A mianowicie Lancome Tresore Midnight Rose EDP :)

Zapach jest z gatunku spożywczo-kwiatowych, zdecydowanie słodki  i otulający, moim zdaniem świetny na nadchodzącą jesień. Do tego urocze opakowanie - ahh ta kobieca słabość wykorzystywana przez koncerny kosmetyczne.
Z opisu producenta zapach ma być zmysłowy i przypominać wieczorny Paryż. Nie wiem czy tak pachnie Paryż, szczerze wątpię, ale w sumie zmysłowy jest. 

Nuty zapachowe:
głowa: absolut różany, malina
serce: piwonia, jaśmin, czarna porzeczka, różowy pieprz
baza: wanilia, cedr, piżmo

Za 30 ml przyszło mi zapłacić 28,5 ojro :) zatem bardzo przyjemna cena :)




sobota, 18 sierpnia 2012

Nowy członek rodziny ;)

Wiem, że już swoje lata mam, ale co to szkodzi mieć małego bzika na punkcie małych miśków? Ano nic.
Zatem przedstawiam Wam Ralfa :) moja nowa miłość w moim ulubionym kolorze :)



Ralf wyszedł z pod igły Pooky :) Zapraszam serdecznie do niej :) klik i klik


poniedziałek, 30 lipca 2012

Masz ochotę na MACa?

Hej Dziewczyny,

jeśli macie ochotę na kosmetyki MACa a nie macie do nich dostępu albo stan portfela Wam nie pozwala mam świetną alternatywę.

Co trzeba zrobić? Ano makijaż.



A konkretniej makijaż insirowany Make up up.

Po więcej szczegółów zapraszam na ich Fanpage na FB klik


wtorek, 26 czerwca 2012

Kevyn Aucoin - Sztuka Przemiany


Jak się da zauważyć z tego bloga (przynajmniej mam taką nadzieję) na liście moich zainteresowań dość wysokie miejsce zajmuje makijaż i czytanie książek. A skoro można te dwie rzeczy połączyć w jedno to jeszcze lepiej.
Od dłuższego czasu szukałam jakieś ciekawej książki o makijażu. Całkiem niedawno zaś na YT zaczęła się jakaś dziwna ofensywa na książkę Kevyna Aucoin Making Faces. Uległam więc YTbowej modzie i nabyłam drogą kupna własny egzemplarz. Wybrałam wersję polskojęzyczną.

Na początek może słów kilka o autorze. Kevyn Aucoin był bardzo znanym amerykańskim wizażystą i fotografem. Niestety w 2002 r., w wieku 40 lat zmarł (jak większość znanych osób) ze względu na uzależnienie od leków przeciwbólowych. Brał je ponieważ miał guza przysadki, który powodował m.in. na akromegalię. Został adoptowany, podobnie jak jego trójka rodzeństwa.  O swojej rodzinie i czasach młodości wspomina całkiem sporo w swojej książce. Może się to wydawać dziwne, ale już w wieku nastu lat robił domowe sesje zdjęciowe. Praktycznie cała jego wiedza została zdobyta metodą prób i błędów do czego autor bardzo zachęca w swojej książce. Początki kariery nie były łatwe, zwłaszcza, że był gejem, a w tym czasie tolerancja dla homoseksualistów nie była tak duża jak obecnie. Prześladowany za swoją orientację i nazbyt kobiece, jak na gust miejscowych "prawdziwych mężczyzn", zainteresowania postanowił wyjechać do Nowego Jorku. Tam został odkryty przez Vouge i tak o to stał się jednym z najlepszych wizażystów. Przełomowa w jego karierze okazała się okładka z Cindy Crawford z 1986 r.


Stał się sławny. W kolejce do niego ustawiały się największe gwiazdy kina i muzyki. Był jednym z najlepiej zarabiających wizażystów w historii. Miał swoją kolumnę w gazecie Allure, współpracował m.in. z firmą Revlon i Shiseido. W 2001 r. stworzył swoją własną markę  pod nazwą: Kevyn Aucoin. Tutaj można kupić kosmetyki tej firmy, jednak na dzień dzisiejszy ceny jak dla mnie zaporowe. Chociaż nie powiem, że nie uśmiecha się do mnie kilka rzeczy.

Wracając do książki, trochę mnie zawiodła. Wydana jest pięknie. Dużo ładnych zdjęć. Do tego dobrze się czyta. Niestety jest jedno "ale" i to nie małe. Oczekiwałam, że w książce wizażysty znajdę więcej porad i trików. Właściwie nie dowiedziałam się nic więcej co wiem teraz, po oglądaniu filmików na YT. Do tego opisy makijaży opierają się na obrazkach, a nie zdjęciach co pomimo dobrej jakości rysunków to mimo wszystko trochę mało. Zresztą zobaczcie same:

zdjęcie pochodzi ze strony www.wizaz.pl
Do tego większość makijaży w tej książce opiera się na tej samej technice, a często są to wręcz dokładnie te same makijaże pokazane tylko na różnych modelkach. Liczyłam na dużo więcej w tej kwestii.  Poza tym praktycznie w żadnym makijażu nie używa podkładu, tylko korektor i puder (ciekawe czemu zatem w swojej ofercie ma podkłady :P ), zdjęcia są poddane obróbce graficznej, i ja mam wierzyć, że te wszystkie modelki mają tak nieskazitelne cery? Aj dont think soł. Do tego na niektórych zdjęciach (naturalnych makijaży, żeby nie było) musiałam się mocno zastanowić, kogo przedstawiają, a po przeczytaniu opisu byłam mocno zaskoczona. A to chyba niezbyt dobrze.

Podsumowując krótko, jeśli dopiero zaczynasz przygodę z makijażem to książka może Ci się przydać. Jeśli zaś jesteś już na trochę wyższym poziomie zaawansowania to polecałabym coś innego.
I tu mam pytanie do Was - czy polecacie jakieś inne książki?

czwartek, 14 czerwca 2012

Piękni i Martwi

Tym razem notka z gatunku literackich. 
Jako,że zbliżają się wakacje może się okazać, że macie więcej czasu na czytanie. Zapraszam zatem do mojej opinii na temat książki Yvonne Woon "Piękni i Martwi".


Główną bohaterką jest 16-letnia Renee, która dość nieoczekiwanie zostaje wyrwana ze swojego poukładanego kalifornijskiego życia. Punktem zwrotnym w jej życiu jest zagadkowa śmierć obojga rodziców. Po ich śmierci trafia pod opiekę dziadka a ten wysyła ją do szkoły z internatem. Tam Renee spotyka swoją drugą połowę i odkrywa swoje przeznaczenie.

To tyle. Nie chcę pisać za dużo żeby nie zdradzać zbyt wiele, wolałabym żebyście przeczytały same (lub sami jeśli zaglądają tu panowie :P). Co mogę powiedzieć na temat tej książki?
Całkiem przyjemny język, czyta się szybko i nie męczy. Historia do pewnego momentu jest ciekawa, końcówka niestety trochę obniża poziom, co przyjęłam z rozczarowaniem, ale można powiedzieć, że daje radę. Nie jest to wybitna literatura, ale do poczytania na plaży jak najbardziej. Wydaje mi się, że jest to książka przeznaczona dla nastolatek. Przypomina mi książki, w których sama się zaczytywałam mając te naście lat. Mamy tu zagadkę, miłość, przystojniaka i bohaterkę, której nie da się nie lubić. Czyli wszystko do stworzenia historii miłosnej z tajemnicą w tle.

W skali od 1 do 6 daje 4. Jeśli masz chwilkę czasu i chcesz się zrelaksować to polecam.

środa, 13 czerwca 2012

Pięlegnacja dłoni

Krem do rąk to rodzaj kosmetyku, który rzadko używam. Nie wynika to z faktu, że nie muszę, a raczej dla tego, że:

a) nie lubię
b) zapominam.

Jakiś czas temu kupiłam "Kremowe serum odmładzające do rąk" firmy TOŁPA.

 I chociaż jest to pierwszy krem do rąk, który udało mi się zużyć do końca, to nie mam o nim dobrego zdania.  Co do jego właściwości spowalniania procesu starzenia trudno mi się wypowiadać. Natomiast  o nawilżeniu, gładkości czy regeneracji jak najbardziej. Zatem co robi krem TOŁPY? W sumie nic. Skóra jest nawilżona, ale tylko przez moment. Z gładkością raczej nie mam problemów, ale jakiś rewelacyjnych właściwości nie zauważyłam, to samo tyczy się regeneracji. Do tego wolno się wchłania i pozostawia lepką powłoczkę  na skórze czego bardzo nie lubię.

Zawiedziona TOŁPĄ udałam się na poszukiwania kolejnych kremów. Tym sposobem trafiłam na kremy ALDO VANDINI. Kupiłam dwa bo nie mogłam się zdecydować na zapach. Jeden trzymam w domu, drugi w pracy.

Pierwszy z nich to Secrets of Amazonia

Krem ma w sobie masło shea, masło murumuru, ekstrakt z lapacho oraz witaminę E i pantenol. Pięknie pachnie (z racji tych pięknych zapachów kupiłam, aż dwa bo nie mogłam się zdecydować). Ma przyjemną aksamitną konsystencję, świetnie się wchłania, i co dla mnie najważniejsze, nie pozostawia tłustej powłoczki. Ręce po tym kremie faktycznie są gładkie a nawilżenie utrzymuje się bardzo długo. Do tego jest wydajny, niewielka ilość wystarczy do wysmarowania dłoni. Używam go w pracy, gdzie ze względu na specyfikę ręce bardzo szybko mi się przesuszają, a ten krem radzi sobie z tym świetnie.

Drugi to Spirit of India

Ta wersja ma ekstrakt z imbiru (w polskim tłumaczeniu nie wiem czemu piszą że z granata :P) i tamaryndy (Szukając właściwości tego ekstraktu znalazłam głównie informacje o jego zastosowaniu w kuchni, bądź przy farbowaniu tkanin, udało mi się nawet znaleźć polski kosmetyk, który ma w składzie ten wyciąg gdzie wskazywane są jego właściwości łagodzące zmiany trądzikowe. Nie mniej jednak zakładam, że jakieś właściwości pielęgnacyjne odpowiednie dla dłoni musi mieć). Do tego olejek jojoba, masło shea, pantenol i witamina E. 
Mimo, że skład jest inny to moim zdaniem poza zapachem nie różni się niczym od swojego Amazońskiego brata. Zatem nie rozpisując się za nadto powiem, że polecam.

Oba kremy kupiłam w Douglasie za 15 zł/100 ml. Są dostępne również inne wersje : z wanilią i orzechami macadamia, z oliwą z oliwek, z aloesem i białą herbatą, z ekstraktem z pestek winogron.

Jako uzupełnienie swojej pielęgnacji dłoń, raz na jakiś czas (ze względu na postępującą sklerozę), używam maski firmy Bielenda:


Maska ma konsystencję parafiny (zaskakujące prawda :P) i różowy kolor. Pachnie, moim zdaniem, trochę różą. Generalnie jest to całkiem przyjemny dla nosa zapach. Stosuję ją na noc, jak każe producent, w parze z bawełnianymi rękawiczkami. Rano dłonie są gładkie i nawilżone. Wszystko o czym wspomina producent się sprawdza, co nie często się zdarza. Moim zdaniem świetne uzupełnienie codziennej pielęgnacji dłoni a to wszystko za coś ok. 10 zł/75 ml. Może i 75 ml to nie jest dużo, ale produkt jest bardzo wydajny. Brawo dla Bielendy :)

A Wy co polecacie do pielęgnacji dłoni? Gdzieś w gazecie widziałam reklamę peelingów firmy Paloma, któraś z Was stosowała?

piątek, 18 maja 2012

Uwodziciel

Dzisiejszego wieczoru udałam się w babskim gronie na film Uwodziciel.

Zdjęcie pochodzi ze stron filmweb


I cóż ja mogę powiedzieć?
Gatunek? Podobno dramat. Dla mnie dramatem było to, że nie wyszłam z kina kiedy to jeszcze miało sens.
Film opowiada historię biednego i (podobno) niezwykłej urody młodzieńca, który przybywa do Paryża (siedliska rozpusty i zepsucia), upatrując tu szansy na polepszenie swojego bytu. Uwodzi przy okazji cztery kobiety. Nie dość, że wszystkie się znają, ba są nawet w dość zażyłych kontaktach, to jeszcze na dodatek dwie z nich to matka i córka.
Wydaje mu się przy tym, że jest niezwykle przebiegły i cwany. No, ale jak się komuś coś wydaje, to ma rację wydaje mu się. Ani on mądry ani przebiegły. 

Główny bohater biega w tym filmie w wiecznie tłustych włosach i tych samych spodniach (niestety kostiumolodzy się nie popisali). Niezwykłej urody nie zaważyłam. Raczej bym powiedziała, że momentami wyglądał jak wioskowy przygłup. Do tego drewniana gra aktorska. Myślę, że najwięcej czasu, ten pożal się boże bożyszcze nastolatek, spędził na trenowaniu ruchu nozdrzy. I tak mu się to spodobało, że często pokazywał tę sztukę aktorską.
Film tak drętwy i irytujący, że gdyby nie miłe towarzystwo wyszłabym przed końcem. Nawet Uma Thurman czy Cristina Rici nie uratowały tego filmu.

Żeby nie było tak tragicznie dodam, że było kilka zabawnych scen. Jak choćby scena "gwałtu" na tym ogierze :) Sapania i dziwnych min pod dostatkiem.

Jedyne co mi się podobało to pokazanie, że może i mężczyźni rządzą światem, ale mężczyznami rządzą kobiety. A jeśli są to kobiety obdarzone inteligencją to wszyscy dookoła powinni mieć się na baczności.

Obejrzeć to może i można, ale na pewno nie w kinie. Szkoda czasu i pieniędzy. Moim zdaniem dno, dno i 5 metrów  mułu. 

Liczyłam chociaż na piękne kostiumy, ale trochę się przeliczyłam. Zauważyłam nawet, że Uma pojawia się w kilku  różnych scenach w tej samej toalecie ;) 

środa, 16 maja 2012

Duty Free :)

Od kiedy pojawiły się linie OLT Express polubiłam podróżowanie do stolicy :).  Nie dość, że szybko, bezpiecznie  i tanio, to w bonusie mam możliwość zakupów na wolnocłówce :)

Ponieważ miałam sporo czasu na buszowanie po sklepach, a do tego o ochotę na nowy letni zapach, zaginęłam w akcji przy półkach z perfumami. 

Zaginęłam na tak długo, że w ostatniej chwili zauważyłam, że już się zaczął boarding :) Dosłownie wbiegłam jako ostatnia osoba ściskając w ręku siateczkę z ....

Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.dknyfragrances.co.uk/

Chrapkę mam na wszystkie trzy zapachy, ale ostatecznie skusiłam się na Creamy Meringue

Skrywa ona w sobie następujące nuty:

Głowa: bergamotka, cytryna, krem
Serce: frezja, kwiat frangipani, pasiflora
Baza: ambra, piżmo, drzewo cedrowe

Nie umiem pięknie opisywać zapachów, ale postaram się najlepiej jak umiem.

Jest to zdecydowanie zapach z gatunku spożywczych. Lekko kremowy z wyraźnie cytrynowymi nutami, faktycznie może przywodzić na myśl kremową bezę. Wyczuwam tam też odrobinkę wanilii chociaż nie wiem skąd :). Zapach jest lekki, dziewczęcy i zdecydowanie na lato. Moim zdaniem zarówno na dzień jak i na wieczorne tańce na plaży.  Kojarzy mi się ze słońcem (myślę, że kolor opakowania też ma tutaj swoją rolę) i urlopem. Może nie jest to zapach jakiś wybitny i niesamowicie głęboki, ale nie jest to dla niego minus. Wydaje mi się, że nie o niesamowicie oryginalny zapach twórcom chodziło, a właśnie o takie cudeńko na letnie dni.

Jestem fanką słodkich zapachów zatem nie powinno nikogo dziwić, że jestem w nim absolutnie zakochana. Chociaż mówiąc szczerze nie obraziłabym się gdyby udało mi się przygarnąć także  rodzeństwo dla mojej bezy :)

Opakowanie - typowe dla serii Be delicious.
Za 50 ml zapłaciłam 150 zł.

Zdjęcie pochodzi ze Strony DKNY

A ponieważ jesteśmy przy perfumach polecam ten krótki tekst :)

Ach i jeszcze jedna rzecz. Wąchając te różne pachnidła trafiłam na ...

Zdjecie pochodzi ze strony Lancome
Czy ktoś miał? Poleca? Warto, nie warto?

czwartek, 3 maja 2012

Przerwa w nadawaniu

Przepraszam Was, ale aktualnie jestem w rozjazdach i nie mam czasu na napisanie nowego posta. Jak tylko uda mi sie znalezc czas dam znac.

środa, 11 kwietnia 2012

Reading is Cool

Dzięki Dominice z bloga Pachnące blogowanie mogę odpowiedzieć na jednego z fajniejszych, moim zdaniem, tagów.
Dominika pięknie Ci za to dziękuję :)

No to do dzieła:



1) O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?

No i tu już mamy błąd w pytaniu. Z reguły nie czytam za dnia :) raczej w nocy. Ponieważ późno się kładę spać ta to jakoś wychodzi. Za dnia czytam z reguły jak jestem na wakacjach i np. leżę sobie na plaży.

2) Gdzie czytasz?

W łóżku (z racji pory czytania tak wychodzi), w wannie, w pociągu, w samochodzie, na plaży, w poczekalni, w kolejce. Jednym słowem wszędzie gdzie się da :)

3) W jakiej pozycji najchętniej czytasz?

Skoro czytam nocami w łóżku to najczęściej leżąc. Dla ścisłości dodam, że najczęściej na lewym boku.

4) Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?

Hmm, to jest trudne pytanie bo czytam sporo i różnie. Chociaż pewnie najchętniej fantastykę, fantasy, horrory i kryminały medyczne :)
Generalnie czytam wszystko co mi się nawinie pod rękę. No chyba, że jest wyjątkowo niestrawne to odkładam i już nie wracam. No i mam alergię na Dorotę Masłowską. Nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej kobiety. A jej Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną to moim zdaniem największy gniot ostatnich czasów. No i może dorzuciłabym tu pseudofilozowiczny bełkot Paulo Coelho.

5) Jaką książkę ostatnio kupiłaś albo dostałaś?

Kupiłam : Dobranoc,kochanie autorstwa Inger Frimansson
Dostałam: Taniec ze smokami autorstwa Georga R.R. Martina

6) Co czytałaś ostatnio?

Kilka książek Katarzyny Miller np. Być kobietą i nie zwariować, Kup kochance męża kwiaty, Nie bój się.
Płeć mózgu Anne Moir i Davida Jessel'a. Erotyki Kazimierza Przerwy-Tetmajera, wiersze Adama Asnyka, Zobowiązania Czachórskiego, Ucztę dla wron G.R.R. Martina
No i czytam Zwierciadło :)
Nie umiem czytać 5 książek na raz więc muszę sobie kolejki ustawiać :)

7) Co czytasz aktualnie?

Taniec ze smokami G.R.R. Martina

8) Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek to jakie one są?

Ośle rogi? Nigdy nie mogłam zrozumieć jak można tak niszczyć książki. Ja nie zaginam żadnych oślich rogów. Używam zakładek. Najczęściej biletów pkp, pocztówek, rachunków. Aktualnie używam zakładki z widokiem na Toskanię (prezent od koleżanki) :)

9) E-book czy audiobook?

Zdecydowanie e-book. Jakoś audiobooki mi się nie podobają i już. Nawet jeśli głos należy do Piotra Frączewskiego :)

10) Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?

Zdecydowanie książki Lucy Maud Montgomery . Ania z Zielonego Wzgórza, Emilka ze Srebrnego Nowiu, Błękitny zamek. Znam te książki na pamięć :)
Próbowałam nawet czytać w oryginale - niestety na dzień dzisiejszy jest to ponad moje siły :P

11) Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?

Trudno wybrać mi jedną postać. W każdej książce spotykam postacie, które mi sie podobają. Może to być Ania z Zielonego Wzgórza, Lisbeth Salander, Tyrion Lannister i wiele wiele innych.

Tag przekazuję

Reni
Karolinie i Kasi
Ewie
Kamili
Rynn

Dziękuje  za uwagę :) i do następnego taga ;)

środa, 4 kwietnia 2012

Eveline mam i ja

Będąc ostatnimi czasy u kosmetyczki usłyszałam peany na rzecz odżywki do paznokci firmy Eveline 8 w 1. Ponieważ moje paznokcie, nie wiadomo z jakiego powodu, postanowiły podwoić swoją ilość rozdwajając się na potęgę postanowiłam, że spróbuję. W końcu, już chyba nic więcej, nie mogło im zaszkodzić.Na dodatek nagle ta odżywka zaczęła pojawiać się na subskrybowanych przeze mnie blogach.

 Pomyślałam sobie, że może nie będzie tak źle. Chociaż np. Nail Tek, który pomógł tylu osobą i zbiera wiele pozytywnych recenzji, w moim przypadku totalnie się nie sprawdził. Można by nawet rzec, że tylko pogorszył sytuację i zaszkodził.

Na szczęście z Eveline 8 w 1 było inaczej :). Zgodnie z zaleceniami producenta smarowałam paznokcie codziennie przez 4 dni jedną warstwą, następnie zmywałam i malowałam od nowa i tak 10 dni. Po wskazanym czasie paznokcie wyglądały zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że odżywka nie skleiła płytki, która już się rozdwoiła, ale paznokcie w końcu przestały się mnożyć. 

Co prawda 10 dni to można między bajki włożyć, ale po 3 tygodniach efekt był już bardzo widoczny. Niestety nie dysponowałam aparatem, żeby to udokumentować więc musicie mi wierzyć na słowo. Efekt zaś tak mi się spodobał, że do mojej kolekcji trafiła jeszcze odżywka diamentowa. Natomiast co do jej skuteczności to muszę jeszcze trochę poużywać żeby móc się wypowiedzieć.

Podsumowując krótko: świetny produkt za przystępną cenę (ok. 10 zł w Rossmanie) i na dodatek polskiej firmy. Ze swojej strony mogę podziękować Pani kosmetyczce, że mi go poleciła i sama również gorąco go polecam. U mnie się sprawdza ( u mojej mamy też :P).



Po lewej przed rozpoczęciem kuracji, po prawej po 10 dniach stosowania





wtorek, 3 kwietnia 2012

Tulimy tulimy tulimy

Nie, to nie będzie notka o teletubisiach i ich tubisiowym kremie czy czerwonej torebce Tinki Winki. Chciałam Wam pokazać moje mydełka z mydlarni TULI.
Zdecydowałam się na próbki: węglowego, czekoladowego, owiasnki, mlecznego i marchewkowego. 
Muszę przyznać, że urocze są te mydełka :). Kwiatek mnie urzekł :)




Aktualnie męczę (oczywiście nie jest to przykry obowiązek a przyjemność :P) owsiankę i węglowe. Odwarzyłam się nawet umyć zęby węglowy,mydłem - w sumie efekt całkiem całkiem, jeśli nie skupiać się na mydlanym smaku. Następne w kolejce będą mleczne i czekoladowe, marcheweczka i gratis.Jak tylko wyrobię sobie zdanie - dam Wam znać.
Jako gratis do zamówienia dostałam glinkę czerwoną. Było mi bardzo miło, nawet już nie dlatego, że dostałam coś gratis, ale że ktoś się pofatygował i narysował uśmiechniętą buźkę. Może to głupie z mojej strony, ale uważam, że takie drobne gesty są bardzo ważne :)


A wy jakie macie doświadczenia z mydełkami z mydlarni TULI?

środa, 28 marca 2012

Akcent

I mały akcent wykonany za pomocą zestawu Konad - płytka m73

I Sea You

Dostałam lakier od koleżanki w kolorze morskiej zieleni (chociaż więcej tu niebieskiego niż zielonego). Jeszcze sama nie wiem czy mi sie podoba czy nie. Trwałość całkiem niezła - 3 dni, później zaczyna ścierć się na końcówkach. Do kupienia w Drogeriach Natura. Jest to moja druga przygoda z Catrice. Poprzednia Iron Mermaiden nie przypadł mi do gustu. No, ale może to kwestia tego, że tamten to duochrome a I Sea You to lakier kremowy. Kryje pod dwóch warstwach i dość szybko wysycha. Mówiąc szczerze zaczynam dumać nad innymi kolorami.

Zresztą popatrzcie same :)


czwartek, 22 marca 2012

Flormar

Odkryłam w moim mieście stoisko firmy Flormar. Buzia mi się uśmiechnęła bo do tej pory musiałam wykorzystywać koleżanki :). Chociaż z drugiej strony to może generować większe wydatki :P

Zatem kiedy już dopadłam do stoiska nie byłabym sobą gdybym czegoś nie kupiła. Oto moje skromne nabytki:



1) Róż nr 87. Szkoda, że róż ma tylko numerek. Właśnie za nazwy lubię m.in. MACa, zdecydowanie łatwiejsze do zapamiętania. No, ale nie przynudzam już.
Róż ma 6g i kosztował 16,90 zł. Czyli cena bardzo przystępna. Opakowanie - biały plastik z lusterkiem i pędzelkiem. Pędzelek raczej średnio przydatny i polecam korzystać z normalnych pędzli.
Róż jest matowy, kolor określiłabym jako przybrudzony pudrowy róż (więcej razy słowa róż chyba nie dało się tu użyć ;p). Moim zdaniem pachnie mydłem, takim wiecie co to się do szafy wkładało (ale nie jest to zapach formaliny, tylko jak czuję ten zapach widzę napis "mydło toaletowe"). Nie mniej jednak jest to przyjemny zapach.  Kolor jest dość jasny - moim zdaniem idealny dla bladolicych takich jak ja :). W kwestii trwałości - u mnie trzyma się ok. 6 godzin potem znika. 
Mówiąc szczerze zakochałam się w tym różu. Chociaż może jestem subiektywna - bo ja to ogólnie jestem różana maniaczka :)



2) Korektor Perfect Coverage concealer.Kolor 01. Pojemność 10 mln, cena ok. 13 zł.
Zdecydowałam się na kolor 01 po testach nałapkowych. Wydawało mi się, że świetnie się sprawdzi jako korektor rozświetlający pod oczy. I nie myliłam się. Ma delikatny różowy pigment, który w moim przypadku sprawdza się idealnie. Wklepuję minimalną ilość palcem (dzięki ciepłu dłoni łatwiej się stapia ze skórą) , gruntuję (tak tak, szpachlę trza zagruntować) jakimś pudrem lub nawet cielistym cieniem i korektor trzyma się w stanie niewzruszonym do zmycia. Najlepszy korektor podoczny jaki do tej pory trafił w moje ręce.






3) Ostatnia rzecz jaką nabyłam to konturówka do ust w kolorze Nr 227.Koszt chyba coś ok. 10 zł Pomarańczowy jest modny. Gdzieś wyczytałam, że pasuje każdemu. Nie chciałam od razu kupować szminki więc stwierdziłam, że to dobra alternatywa na początek. Pachnie jak kredki do rysowania :) zapach kojarzy mi się z dzieciństwem. Jakościowo też jest niezła. Wiadomo, że usta trzeba najpierw posmarować balsamem bo będzie podkreślać suche skórki, ale trzyma się całkiem nieźle. Można nosić solo i z błyszczykiem. Zjada się równomiernie. Ogólnie jestem zadowolona.







środa, 14 marca 2012

w kinie ...

Ostatnio ciągnie mnie do kina. W związku z tym postanowiłam podzielić się z Wami wrażeniami na temat tego co widziałam. Może Was zachęcę do obejrzenia (albo zniechęcę ;p).

Na pierwszy ogień mam dla Was Histerię

zdjęcie ze strony www.filmweb.pl


Histeria - to komedia romantyczna. W zabawny sposób pokazuje historię wibratora. Sporo w niej momentów zabawnych i sala kinowa nieraz rżała :). To chyba dobrze skoro to komedia. W sumie jest to lekki i całkiem przyjemny film chociaż dość przewidywalny. Raczej scenarzysta nikogo tu nie zaskoczy. No, ale w sumie to chyba mu nawet o to nie chodziło. Bardzo fajnie zagrał Hugh Dancy. Nie znam tego aktora, ale chętnie go poznam :). Do tego bardzo fajny klimat wiktoriańskiej Anglii i piękne stroje - czyli to co lubię :). Podsumowując, jeśli chcecie miło spędzić czas i naprodukować trochę endorfinek ,to zachęcam do obejrzenia tej historii. Warto też zostać na napisach - można pooglądać różne cacka :) 

Kolejny film to belgijsko-francuski Artysta .

zdjęcie pochodzi ze strony www.filmweb.pl

Mówiąc szczerze po filmie nagrodzonym oskarem (i to nie jednym) spodziewałam się  trochę więcej. W sumie jedyne co mnie urzekło w tym filmie to muzyka, no i może to, że film jest niemy. Taka trochę nowość. W końcu w dzisiejszych czasach wszystko ma być 3D i dolby surround. Co do samej historii, hmm słabiutko. Facet, który daje radę tylko jak jest dobrze a jak jest źle to gorzej z nim niż z babą, która ma pmsa. Z drugiej strony kobieta, która moim zdaniem jest chorobliwie zakochana. Zamiast cieszyć się życiem i tym co ją spotyka, próbuje na własnych plecach targać tego słabeusza, którego pokochała.  Plusem jak dla mnie są stroje, fryzury, makijaże - ogólnie klimat lat 30 i stare Hollywoodland :). Gra aktorów natomiast średnia, chociaż w przypadku Berenice Bejo muszę stwierdzić, że zagrała bardzo ciekawie i wpisała się w konwencję niemego filmu, do tego całkiem przyjemnie się na nią patrzyło. 
Mimo wszystko uważam, że pójście na ten film do kina było stratą kasy.  Trzeba przyznać, że opinia Agnieszki Holland była bardzo trafna i trudno się z nią nie zgodzić. Gdyby nie te oskary można by stwierdzić, że nawet miłe do obejrzenia jak Histeria, ale do wybitnego kina to temu sporo brakuje.

Trzeci film jest z gatunku ciężkich więc jak masz doła to nie polecam go oglądać. A mówię o filmie Obca.

zdjęcie pochodzi ze strony www.filmweb.pl

Obca opowiada historię Umay, która ucieka ze Stambułu do Niemiec. Ucieka przed mężem, który maltretuje ją i syna, do rodzinnego domu. W swej naiwności myśli, że jej muzułmańska rodzina będzie zadowolona z takiego obrotu sprawy, a przynajmniej go zaakceptuje. Niestety tak nie jest. Dla rodziny ucieczka Umay, a później dodatkowo niechęć oddania ojcu syna, to ujma na honorze. A honor dla nich jest bardzo ważny. Ważniejszy niż pierworodna córka.  Gdyby Umay chciała to zrozumieć może historia potoczyłaby się inaczej. Ona jednak z uporem maniaka pcha palce między drzwi z nadzieją, że może jednak nie zaboli. Niestety to nie historia z happy endem.  Jeśliby tylko Umay potrafiłaby odciąć się od rodziny i żyć własnym życiem, nie zmusiła by ich do tak dramatycznej decyzji, jak honorowe zabójstwo. Traci to, co było dla niej najważniejsze, sprowadzając nieszczęście nie tylko na siebie, ale też na swoich najbliższych. Strasznie denerwowała mnie ta jej głupota i niezrozumienie postawy własnej rodziny. Wręcz miałam ochotę powiedzieć w kinie "głupia co robisz???". Trudno mi zatem ocenić ten film. Bo z jednej strony jest on całkiem niezły a z drugiej strony strasznie mnie irytował. Tak bardzo, że aż miałam ochotę wyjść z kina. Zatem musicie obejrzeć same. Tylko ostrzegam - to jest dołujący film.

Następne na co się wybieram to Wstyd, Kobieta w czerni i Jhon Carter. A Wy co polecacie?



wtorek, 13 marca 2012

Lilou vol 2

Z przyczyn ode mnie niezależnych musiałam postarać się o nowy sznureczek do mojego puzzla - tym razem zielony i z zapięciem w kształcie serduszka.

A ponieważ puzzel czuł się samotny dobrałam mu klucz wiolinowy :)

sobota, 10 marca 2012

Zakupowo Inglotowo

Bez rozpisywania  pokażę Wam co mi ostatnio wpadło w łapki i nie chciało z nich wypaść. A wszystko za sprawą Inglota.







Jeśli chodzi o cienie to mogę powiedzieć, że na bazie są nie do zdarcia (gwoli ścisłości wyjaśniam, że ja zawsze stosuję bazę). Świetna pigmentacja, piękne kolory i przystępna cena. Ja Inglota bardzo lubię i gorąco polecam.

A co do lakieru - konieczne są dwie warstwy do pełnego krycia. Przy jednej są prześwity. Na zdjęciu zaś, uwierzcie lub nie, 5 dniowy lakier. Co prawda z topem, ale i tak jestem pod wrażeniem.

niedziela, 4 marca 2012

TAG - 5 kosmetycznych rzeczy, których wcalę nie chce mieć

TAG przywędrował do mnie od Reni z bloga Szminką po lustrze, z którego można dowiedzieć się bardzo dużo na temat kosmetyków naturalnych. Gorąco Was zapraszam, Renia na pewno Was ugości :)

Reniu bardzo dziękuję za otagowanie.


Zasady:

1) Napisz kto cię otagował (zrobione) i zamieść zasady TAGa (niniejszym to czynię)
2) Zamieść baner TAGa (zrobione) i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higienia), które Twoim zdaniem są całkowicie zbędne bo:
- mają tańsze odpowiedniki
- są przereklamowane
- amatorkom są niepotrzebne
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki 

i krótko wyjaśnij swój wybór.
Zaproś do zabawy 5 lub więcej blogerek.

No to zaczynamy:

1. Drogie tusze do rzęs.

Nie wierzę w ich super hiper właściwości i możliwość stworzenia firanki niczym sztuczne rzęsy. Moim zdaniem tańsze tusze też są dobre - wiadomo nie wszystkie. Nie mniej jednak ładne rzęsy w wielu przypadkach to odpowiednia technika malowania a  nie tusz. Dlatego drogie tusze mnie zdecydowanie nie ruszają.

2. Wszelkiej maści balsamy brązujące


Może jestem dziwna, ale lubię swoją białą (dla niektórych trupią) skórę. Kiedyś mając już dosyć słuchania komentarzy "mogłabyś się opalić", "wyglądasz na chorą" skusiłam się na takie cudo. I co? I nigdy więcej. Po pierwsze takie balsamy śmierdzą, często brudzą rzeczy. Trzeba na prawdę się mocno napracować, żeby nie porobić sobie plam. Skóra bardzo często zamiast muśniętą słońcem przypomina kolorem sok marchewkowy.  Schodzi to to nierównomiernie sprawiając, że skóra wygląda na niedomytą. Może to moja wina, brak umiejętności i nie wiadomo co jeszcze, ale nie mam ochoty już więcej testować czegoś takiego na sobie.

3. Cienie Diora

Bez bicia przyznam się, że owych cieni w swojej kolekcji nie posiadam. Jednak wynika to z faktu, że jak na cienie diora to po pomacaniu testera powinnam wręcz piać z zachwytu a tu nic. Pigmentacja kiepska, trwałość tak samo. Ponieważ mam co robić z pieniędzmi nigdy się nie zdecydowałam na zakup takiego bubla. Wiem, ze cienie te mają wiele fanek - ja jednak do nich nie należę. Zdecydowanie lepsze jakościowo i tańsze są cienie naszego rodzimego Inglota.


4. Meteoryty




Kiedyś uległam manii na te słynne kuleczki. I tak szybko jak wpadły w moje ręce tak szybko się ich pozbyłam. Smrodek rodem z szafy babci, mizerny efekt i pytanie o co to wielkie halo? Zwykły puder firmy E.L.F za 3$ robił dokładnie to samo. Przeszła mi ochota na kuleczki. I dobrze - mój portfel się ucieszył.

5. Baza pod makijaż


Bazy pod makijaż chociaż są bardzo fajnym kosmetykiem to jednak zdecydowanie na wielkie wyjścia. Na co dzień kompletnie nie przydatne.

Do zabawy zapraszam:


wtorek, 28 lutego 2012

Klorane suchy szampon

Jako, że ostatnio zaliczyłam tygodniowy pobyt w szpitalu musiałam zaopatrzyć się w suchy szampon (jakoś wizja korzystania z szpitalnych łazienek nie wydawała mi się zbyt pociągająca). Mój wybór padł na Klorane. Wybrałam wersję z wyciągiem z owsa do włosów normalnych. Jest jeszcze z wyciągiem z pokrzywy dla włosów przetłuszczających się.

Zdjęcie pochodzi ze strony www.ibeauty.pl

Substancją czynną jest mleczko z owsa, które ma właściwości nawilżające, zmiękczające i ochronne. Ponad to ma w sobie substancje, które działając na zasadzie gąbki mają wchłaniać zanieczyszczenia i łój ze skóry głowy. Zostawiając jednocześnie włosy czyste, puszyste i lekkie. Poza tym nadaje się dla alergików.  Tyle od producenta.

I szczerze muszę przyznać, że wszystko co do joty się zgadza. Psikamy włosy, zostawiamy na jakieś dwie minuty, potem szczotkujemy i są jak nowe. Czyste puszyste i lekkie. Moim zdaniem świetny produkt w sytuacjach, w których nie mamy możliwości umyć głowy. Oczywiście nie zastąpi klasycznego mycia, ale w podbramkowych sytuacjach sprawdza się idealnie.

Odkryłam jeszcze jedno jego zastosowanie - jeśli chcesz zobaczyć jak wyglądasz z siwymi włosami to spryskaj się nim obficie i nie wyczesuj :)

Jedyny minus to cena. Ja zapłaciłam 30 zł. Na szczęście jest wydajny więc myślę, że da się przeżyć.

Z czystym sumieniem mogę polecić.

sobota, 11 lutego 2012

NUXE - Creme Nirvanesque

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mam ten krem już od sierpnia. Zatem chyba już najwyższa pora żeby wyrobić sobie o nim jakieś zdanie. 



Zacznijmy może od rzeczy oczywistych.
Krem jest w standardowym szklanym słoiczku, mieści się tam 50 ml produktu. Słoiczek jak słoiczek, estetyczny chociaż trochę ciężki. Mówiąc szczerze wolę plastik bo zawsze się boję, że któregoś dnia mi ten krem upadnie i się najzwyczajniej w świecie zbije. Chociaż jak widać do tej pory się nie zbił więc może moje obawy są bezpodstawne.
Skoro mamy już oczywistości za sobą przejdźmy do konkretów. A mianowicie obietnic producenta i tego jak to się ma do rzeczywistości (przynajmniej w moim przypadku).

Wspomnę tylko, że mam skórę normalną w kierunku mieszanej, płytko unaczynioną ze skłonnością do alergii i co istotne 25+.

Niestety zagubiłam gdzieś pudełko ze składem, ale producent jest tak miły, że zamieszcza go na stronie - klik.
Mamy tu wyciągi z imperaty cylindrycznej, prawoślazu lekarskiego, ziaren niebieskiego lotosu, szarłatu zwisłego, maku polnego i sporo chemii :D. Mi akurat chemia w kosmetykach nie przeszkadza bo o dziwo przy mojej skłonności do alergii  skóra dobrze ją toleruje, w przeciwieństwie do tzw. naturalnej pielęgnacji.

A teraz co producent pisze o swoim produkcie (opis pochodzi ze strony pl.nuxe.com):

Skuteczność dzięki naturze

Krem przeciw pierwszym zmarszczkom, wygładzający pierwsze drobne zmarszczki mimiczne. Intensywnie wygładzona i zrelaksowana skóra promienieje. Daje uczucie błogiego odprężenia.

Dobrodziejstwo dla mojej skóry

Natychmiast po zastosowaniu preparatu skóra staje się zrelaksowana, odprężona, rozświetlona i bardzo delikatna Następuje znaczna redukcja pierwszych drobnych i głębszych zmarszczek.

Najważniejsze aktywne składniki

Ten krem o innowacyjnej formule roślinnej, opracowanej przez firmę NUXE, znacząco redukuje powierzchnię, długość i liczbę pierwszych zmarszczek. Ma natychmiastowe działanie wygładzające (nasiona lotosu błękitnego i maku, korzeń prawoślazu, acmella, Calmosensine®). Preparat wzbogacony szarłatem i olejkiem różanym z róży piżmowej jest wyjątkowo łagodny dla skóry.
Po jego użyciu moja skóra faktycznie jest miękka i miła w dotyku. Nie mniej jednak nie zauważyłam, żebym miała uczucie "błogiego odprężenia". I szczerze - to myślę, że żaden krem czegoś takiego nie daje bo to chyba nie jest funkcja kremu do twarzy. Odprężenie to może dać ciepła kąpiel albo dobra książka i lody Grycana :). 
Za co mogę dać plusa, to za to, że faktycznie skóra jest rozświetlona a zmarszczki mimiczne mniej widoczne. Nie czarujmy się jednak, krem nie likwiduje już istniejących zmarszczek tylko w jakiś magiczny sposób zmniejsza ich widoczność, ale jest to efekt krótkotrwały. Zresztą, już istniejących zmarszczek, moim zdaniem, nie usunie żaden krem. Bo kremy tzw. anti-aging mają im zapobiegać, o czym zdaje się sporo osób zapomina. "Wyprasować" zmarszczki to można chyba tylko botoksem albo kwasem hialuronowym.  Natomiast czy ten krem zapobiega zmarszczkom - to chyba będę mogła powiedzieć za 10 lat :) na razie żadne nowe nie przybyły.
Dodatkowo nawilża, nie zapycha porów, jest lekki (zastrzegam jednak, że ja mam wersję dla wszystkich typów skóry, a jest jeszcze wersja dla skóry suchej) i wchłania się bardzo szybko nie pozostawiając tłustej powłoczki, czego bardzo nie lubię. Ma miły i nienachalny zapach, chociaż nie jestem w stanie stwierdzić czym pachnie.
Można go używać zarówno na dzień jak i na noc. Sprawdza się pod makijaż, nic się nie roluje.

Jednym słowem mogę go z czystym sumieniem polecić.

czwartek, 26 stycznia 2012

Millennium

W tym tygodniu odwiedziłam kino, celem obejrzenia amerykańskiego re-make'u, pierwszej części trylogii Stiega Larssona. Skusiłam się, bo czytałam całą serię i  niezmiernie przypadła mi do gustu. Na tyle, że książki zamieszkały w mojej biblioteczce.
O czym jest książka/film nie będę zdradzać bo w sumie większość z Was pewnie i tak wie. Zatem w telegraficznym skrócie powiem Wam o swoich wrażaniach.



Książka? Świetna, bez dwóch zdań! Nie bez powodu stała się bestsellerem (przynajmniej w mojej opinii). Wartka akcja, ciekawi wielowymiarowi bohaterowie, język który nie nuży. Zatem jeśli dysponujesz czasem (a ostrzegam, to wciąga), lubisz zagadki kryminalne i interesuje Cię ludzka psychika to śmiało możesz zacząć czytać.
Kiedy się dowiedziałam, że została nakręcona adaptacja filmowa i na dodatek amerykanie też się szykują, przyznam bez bicia, że trochę się bałam - "co z tego wyjdzie???". Zresztą, nauczona doświadczeniem wiedziałam, że po prostu w większości przypadków książki z reguły są lepsze od filmów. Nie mniej jednak nie byłabym sobą gdybym nie obejrzała. W końcu żeby wiedzieć co nam nie smakuje trzeba to spróbować. I co? I nie taki diabeł straszny jak go malują. A od każdej zasady jest wyjątek.
Szwedzka wersja okazała się genialna. Osobie odpowiedzialnej za dobór obsady serdecznie gratuluję. Sama pewnie lepiej nie wybrałabym ani Mikaela Blomkvista, a już tym bardziej Lisbeth Salander. Pierwszy raz mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że film jest równie dobry co książka.



Po obejrzeniu tej wersji zaczęłam się zastanawiać jaka będzie amerykańska. James Bond jako szwedzki dziennikarz nie specjalnie mi tutaj pasował. Nie mniej jednak bilety zostały kupione (podobnie jak popcorn) więc nie miałam już wyjścia. I całe szczęście,  bo muszę się przyznać, że jest to pierwsza w moim życiu amerykańska wersja, o której można powiedzieć: "dali radę". Były nawet takie sceny, w których podskoczyło mi tętno ;p. Co prawda amerykanie nie byliby sobą, gdyby czegoś nie zmienili. Na szczęście zmiany były na tyle nieistotne, że nie wpływały na odbiór całości. Przekonałam się też, że Daniel Craig może grać inne role i to z niemałym powodzeniem. Również aktorka grająca Lisbeth poradziła sobie całkiem nieźle z tą trudną rolą (chociaż Noomi Rapace ustawia wysoko poprzeczkę).



Jednym słowem zarówno książka jak i obie wersje filmowe są warte przeczytania/obejrzenia.

wtorek, 17 stycznia 2012

Kobieta kobiecie

Jako, że aktualnie nie dysponuję aparatem więc muszę się ratować inaczej. Na szczęście ostatnio wpadło trochę tagów więc mogę na nie spokojnie odpowiedzieć. Tag Kobieta kobiecie przywędrował do mnie od Reni - autorki bloga Szminką po lustrze, która właśnie obchodzi blogowe urodziny :) Zapraszam do niej :)





Zasady :

Wybierz 3 idealne wg Ciebie kobiety wg kategorii - perfekcyjna w swoim zawodzie, ideał urody, perfekcyjny styl i elegancja.
Reszta zasad jak w każdym tagu :)

Moim zdaniem tag jest trochę na wyrost bo nie ma idealnych kobiet, ale postaram się wskazać te, które moim zdaniem trochę się do niego zbliżyły - przynajmniej w tej jednej kategorii.


Zatem kategoria - perfekcyjna w swoim zawodzie

Zdjęcie pochodzi w wikipedii
Jeśli bycie królową można określić zawodem to moim zdaniem Elżbieta I była świetna. Najbardziej podobało mi się w niej to, że z uporem maniaka dążyła do tego co sobie zaplanowała. Nawet jeśli nie zawsze były to czyste zagrywki. Świetnie odnalazła się w świecie intryg, kłamstw i mężczyzn. Poza tym była bardzo "nowoczesną" kobietą. 
Wiecie, że Elżbieta się kąpała? Co jak na czasy, w których żyła, było uznawane za straszne dziwactwo. Co prawda robiła to średnio 4 razy do roku, ale kto by tam liczył :) skoro dla ówczesnych mężczyzn  szczytem czystości była biała koszula.

Ideał piękna
I tu mam problem bo podoba mi się tyle kobiet, że trudno wybrać tą jedną jedyną. Więc nagnę trochę zasady i pokażę trzy :)

Pierwsza Absolutnie Piękna Monica Belluci, która jak wino im starsza tym lepsza. Co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości.

Zdjęcie pochodzi ze strony hot-tapety.pl
 Angielska Róża -  Keira Knightley

Zdjęcie pochodzi ze strony www.genemagazine.com


I last but not least - kolejna angielka - Kate Winslet



Styl i elegancja

Mówiąc szczerze moda to jest coś co jakoś specjalnie mnie nie rusza ale trzeba przyznać, że Marylin Monroe to kobieta, która stylowo wyglądała nawet w szlafroku




Tag przekazuję Karolinie i Kasi autorkom bloga http://womenlifeandart.blogspot.com/